Ostatnio mam dziwny zwyczaj pisania w nocy. To niedobrze. Tak samo jak ostatnio zaczęłam praktykować poranną rutynę filozofa.
Teraz dochodzę jednak do wniosku, że wakacje rządzą się swoimi prawami. Przestaję mieć to sobie za złe. Wszak nie tak do końca przebimbałam kolejny dzień. Czytałam książkę. O Napoleonie! Tak bardzo nie lubię parweniusza, że mi krew z nogi zaczęła lecieć. Jak wiecie albo nie wiecie - mdleję na jej widok. Także każdą sytuacja ze szkarłatną cieczą wywołuje u mnie niemałą panikę, że znowu przypadkowo padnę.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhId5dZrGV0yEAMFJUDPohbwpWO5jvC28s70Xgd5zJjqqSTAvoYc3uxMRgeFv8E58JeZLnYzKxaVveD9KTPr1YOMX15nSNurJIiZuyGUBLSTVhHPWrcYEmI_D6E9-T_0kFkx-zf7YiH9WM/s1600/images+%25282%2529.png)
Ten stres spowodowany łysiejącym niżełem w czapce nazwywam dzisiejszym cierpieniem. Szczęście, że książka obrażała Napoleona. Należy się temu martwemu cierpieniu za gnębienie Fryderyka Wilhelma III!
Pozdrawiam wszystkich i nikogo,
Frytek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz